Naprawdę był mi potrzebny. Te dwie i pół doby spędzone na kołyszącym sie pokładzie gdzie jedynym zmartwieniem było prażące słońce i bezwietrzne minuty pozwoliły mi zapomnieć o wszystkim co zostało o 4 godziny drogi za mną. Było wszystko; prażące słońce, cisza poranka gdy nic nie zakłócało spokojnej tafli jeziora, burza goniąca wszystkich do najbliższego brzegu, flauta gdy żagle zamierały jakby były odlane z brązu czy podmuchy wywołujące trzaski napinanego olinowania. Pełen relaks po którym pozostało teraz już tylko wrażenie kołyszącego się świata i skóra schodząca z nosa.
A za trzy tygodnie powtórka.