Wszystko trwało raptem 20 minut. 1200 sekund które sąd potrzebował żeby orzec że małżeństwo dobiegło końca. Owszem, mogło być więcej, tylko w sumie po co. Wina nie podlegała dyskusji a jakiekolwiek szukanie usprawiedliwień przyniosło by tylko cierpienie i szarpanie.
I tylko raz przez gardło nie przeszło mi to co powinienem powiedzieć, tylko raz nie potrafiłem skłamać.
20 minut które były jakby z innego życia, nie pasującego do tego co było wcześniej i później.
Jestem "wolny" lecz wolność ta radości nie daje. Przynajmniej na razie