Środa. Dzień między wtorkiem a czwartkiem. Środek tygodnia, przynajmniej tego roboczego. Zaczął się zdecydowanie za wcześnie. Mimo złej nocy budzik stanął na wysokości zadania, choć gdzieś w środku nocy wyrażałem duże wątpliwości, czy uda mu się sztuka obudzenia rano. Dobrze wiedzieć, że na niektórych rzeczach można polegać.
W stanie wpółsnu odbywam drogę. Wczorajsza wymiana smsowa nie zapowiada ciepłego poranka. Zresztą najczęściej tak się one ostatnio kończą. I podobna jest ich przyczyna, żeby nie powiedzieć że wciąż ta sama. Tam gdzie jadę czeka na mnie koperta. Przeczekam ją do przerwy śniadaniowej. Wtedy dopiero zajrzę do środka.
Telefon budzi się do życia kilkanaście minut później. „Dzień dobry”. Spała dobrze. Czyli tym razem role się odwróciły. Ale to dobrze, lubię gdy ma dobrą noc. Dzień rozpędza się powoli ale coś wisi w powietrzu. I nie jest to przesyłka spoczywająca na razie spokojnie w szufladzie. Otwieram ją pomiędzy kolejnymi kęsami kanapki. Sąd zawiadamia. Wniosek o rozwód. Dwa tygodnie na złożenie stanowiska. Reszty nie czytam. Znam ją już, więc szkoda czasu. Ogarnia mnie nieokreślony smutek. Smutek i przygnębienie. I żal. Do samego siebie głównie.
Telefon rozgrzewa się coraz bardziej. Dziesiątki i setki liter krążą w eterze. Atmosfera się zagęszcza. Gdy słońce dotyka horyzontu na wyświetlaczu pojawia się słowo „odchodzę”. Choć to któryś raz z kolei to czuję jakby to był ten ostatni. Boli jak za pierwszym razem. Do tego tradycyjny zestaw słów takich jak „nienawidzę”. Nowością jest pan T. To tylko rozgrzewa jezcze bardziej atmosferę. Irytacja rośnie po obu stronach klawiatury.
Dzień kończy się świadomością, że coraz bardziej tracę. Tracę dwie najważniejsze w moim życiu kobiety. I tylko gdzieś w głebi mnie uśmiecha się ten demon który mnie do tego doprowadził. Niezależność jest jego prawą a swoboda lewą ręką. Chęć bycia samemu głową. I choć jego pragnienie zawładnęło mną mocno, to jego uśmiech nie daje mi satysfakcji, nie koi smutku, nie gasi bólu jaki czuje w sobie. Nie zmniejsza poczucia własnego skurwielstwa i nie znajduje usprawiedliwienia dla wyrządzonych przeze mnie krzywd. I mam przeczucie że jeśli kiedykolwiek to się stanie, to punkt ten jest bardzo odległy w otaczającej mnie czasoprzestrzeni.
Patrzę w miejsce, gdzie na niebie powinien być księżyc ale dziś postanowił się schować. Może lepiej, jeszcze jemu by się oberwało. Ironicznie nucę „Just a perfect day…”.
Żebyś k..wa wiedział…..