Minął dosyć leniwie. Spokojny spacer szlakiem; już dawno pokonanie 6 km nie zajęło mi prawie 3 godzin. A na szlaku jak wczoraj – cisza i ani żywej duszy. Tylko majestatyczne świerki przykryte czapami śniegu. Przepięknie. Schodząc ze szlaku zjedliśmy żurek z kiełbasą i jajkiem. To znaczy ja zjadłem żurek a pies chleb. Spacer dał mu w kość, bo zaczął zasypiać na siedząco. Wróciliśmy więc do pokoju gdzie ja oddałem się piciu herbaty z miodem (mmmm) i czytaniu książki, a pies legł na podłodze i poszedł spać. Potem równie leniwie. Ja czytałem, on spał. Aż ja zgłodniałem a on sobie przypomniał, że wyszedł by na siku. Więc poszliśmy. Kotlety serowe i frytki.No i grzane piwo z korzeniami.
Tak, wiem. Niby miałem pracować nad sobą. Ale tak naprawdę teraz przekonuje się, jak bardzo potrzebowałem takiego oderwania się, odpoczynku od codzienności. Dobrze że pojechałem na dłużej niż sam weekend, bo wtedy z pracy nad sobą była by… dupa zbita. A tak, to jest szansa, że jutro już będę się mógł spokojnie zabrać za coś więcej niż kompletny relaks.