Dzień 46, czyli szybka aklimatyzacja

18:10

No i nadeszła ta pora. Spakowałem trochę bielizny (znaczy na każdy dzień czystą, żeby nie było 🙂 – plus rezerwa), kilka podkoszulków, spodnie narciarskie, ciepłą i nieprzemakalną kurkę, swetry, aparat, książki, czyste kartki, pióro i… parę innych drobiazgów. Ostatnie drobne zakupy i cały ten majdan leci do samochodu. Pies na kanapę i… w drogę. Oderwać się od codzienności, od tego co mnie otacza. Zostawić tu rodziców, żonę, M. To będą trudne cztery dni, wypełnione na pewno tęsknotą. Ale – odpocząć – to jest główne założenie.

Droga jak droga. Za to na koniec mój ulubiony kawałek, którego zimą jeszcze nie miałem okazji pokonywać – 350 metrów różnicy wzniesień na 1,5 km. Nie ma jak 4×4. Po przyjechaniu na miejsce mała niespodzianka – mojej gospodyni nie ma. Ale krótki telefon wszystko wyjaśnia – klucz schowany tu i tu, a ona ma przyjechać dopiero późnym wieczorem. Torby lądują w pokoju (ehh, co za widok – ale oszczędzę Wam J ). Do plecaczka leci miska psa i butelka z wodą i, żeby nie marnować czasu, ruszamy od razu na spacer.

Beskidzkie szlaki, pokryte śniegiem, ani żywej duszy – cisza aż boli. Niesamowity spokój, buty zapadają się w puszysty śnieg. Zerowanie. Zaczęło coraz bardziej szarzeć czyli sygnał do odwrotu – idzie zmrok. No i czas coś zjeść. We „wsi” bacówka serwuje niesamowite jedzenie – dzisiaj padło na placki po chłopsku z surówkami.

Nawet pies miał swój „dzień dziecka” (poza samym spacerem jako takim). Najpierw trochę rozczarowany musiał pozostać na zewnątrz bacówki, bo sporych rozmiarów kartka tego zabroniła. Ale grzecznie usiadł i czekał obserwując mnie przez szybę. W nagrodę dostał trzy kromki chleba, co bardzo spodobało się świętującym dzisiaj pierwszy dzień świąt Ukraińcom. Po chwili uraczony został przez nich kanapką i kiełbasą. A teraz śpi spokojnie koło mojego łóżka na swoim kocyku mając pod pyskiem swoją podusię 🙂

19:03

No i pojawiła się moja gospodyni. Mój pies oszalał. Nie, nie dlatego że ją zobaczył. „Właścicielką” cieczki okazała się przepiękna suka berneńczyka – druga rasa na mojej liście chętnie posiadanych psów (po już posiadanej). W 30 sekund oba zwierzaki zdążyły zwiedzić cały teren wokół domu w szaleńczej pogoni. A teraz mój amant leży na podłodze pokoju i co jakiś czas cichutko zawodzi za swoją nową ukochaną…

Za oknem panuje ciemność. Taka prawdziwa, wiejska. Czarna.

Zrobiłem z myślą o Was dziś parę zdjęć (niestety tylko telefonem, bo aparat został w pokoju) – ale stwierdziłem że nie będę taki złośliwy, bo duża część pewnie będzie w piątek szła jeszcze do pracy…

 

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Wszystko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *