Wchodzę do mieszkania. Zapalam światło. Powoli zdejmuje buty, rozpinam i wieszam na wieszaku kurtkę. Gdybym miał kota to pewnie w tym momencie łasiłby się do moich nóg. Ale nie mam. Więc nikt się nie łasi.
Myję ręce. Podchodzę do lodówki. Otwieram. Sięgam po ser pleśniowy. Kroję kawałek. Po chwili następny. Do tego mandarynka. I kawałek czekolady.
Zegar radośnie pokazuje 0:40. K…., muszę z tym skończyć…..