Tamten poniedziałek zaczął się całkiem nieźle. Ale szybko zamienił się w koszmar. Koszmar który sam sobie zgotowałem.
Skończyło się ukrywanie. A dowiedziała się że wciąż mam kontakt z M. Wiedziałem jakie będą, jakie powinny być tego konsekwencje. Przekaz majowy był jasny. Zresztą nie powinno mnie to dziwić – ile razy można dostawać ostatnią szansę, ile razy można dać kolejny zdefraudowany kredyt zaufania. Do tego uwikłałem się w walkę na dwa fronty – bo i M wytoczyła swoją porcję pretensji i bólu, na tej linii też doszło do walki wręcz.
Wieczór przepełniony był obrazami zniszczeń. Zmęczony całodzienną walką, z poranionym umysłem i sercem wiedziałem, co będzie dalej. Ten poniedziałek był tak inny od poprzedniego. Spokój zastąpiły łzy i uzasadnione wyrzuty, pretensje. Rzeka łez rozlała się na następne dni, a ja z trudem odnajdywałem w sobie resztki otwartości którą miałem jeszcze kilkanaście godzin wcześniej.
Następne dni zaczęły mi upływać na poszukiwaniu mieszkania. Wiedziałem że muszę się wyprowadzić. Każdy mijający dzień był coraz cięższy, każdy wiązał się ze łzami, z rozmowami zarówno z A jak i z M. Z przeglądaniem kolejnych dziesiątek ogłoszeń. I z czerwoną kanapą w salonie która znowu stała się moim łóżkiem.