Był synonimem wolności, niezależności. Swobody w przemieszczaniu się przez przestrzeń. Przez lata coś zawsze stało na przeszkodzie by go mieć, by zacisnąć dłonie na manetkach, oprzeć stopy na podnóżkach i ruszyć przed siebie czując napierające cząsteczki powietrza.
Ale już jest. Dumnie pręży muskuły podpierając się w garażu. Co prawda zagościł jesienią ale udało nam się wspólnie połknąć trochę kilometrów nim zapadł w zimowy sen. Choć mam nadzieję, że wciąż jeszcze tylko drzemka przed snem właściwym.
Pójdę dzisiaj i poklepię go po grzbiecie. Jak jeździec czyni ze swym odpoczywającym rumakiem.