To był prezent urodzinowy dla mnie, choć tak naprawdę to impreza dla dwojga. Weekend w SPA w Zegrzu. A dokładnie jedna doba hotelowa. Pojechaliśmy tam w sobotni poranek choć przez cały wcześniejszy tydzień tak naprawdę nie było wiadomo, czy ten wspólny wyjazd dojdzie do skutku. Od kilku dni toczyły się rozmowy, które obracały się zasadniczo wokół jednego tematu – rozstania. Z tego poprzedzającego tygodnia w głowie zostanie mi na pewno to co się wydarzyło w poniedziałek – bardzo trudny poranek okraszony dużą ilością łez bardzo dużą, oraz spokojne popołudnie. Spokojna, nawet uśmiechnięta twarz żony. Spokojna tym, że kierunek został obrany, że pierwsze decyzje zostały podjęte. Tym, że coś się wreszcie działo.
Mimo że nic tego nie zapowiadało to gnaliśmy na północ w to sobotnie przedpołudnie. Tam gdzieś została pełna obaw o przebieg tego weekendu M, a my przebijaliśmy się przez rozkopaną stolicę.
Wiem co najbardziej zapamiętam z tego wyjazdu; naszą rozmowę, gdy siedząc na drewnianej ławce pod drewnianym daszkiem piliśmy czerwone wino wprost z butelki. Zapamiętam łzy, które się wtedy lały z naszych oczu, zapamiętam to jak się otwierałem z każdym kolejnym łykiem czerwonego półwytrawnego. Pierwsza od dawna oczyszczająca rozmowa, gdy zniknęły hamulce i mogłem wprost Jej wszystko powiedzieć. Może nie wszystko, ale naprawdę dużo. O sobie.
Ten weekend był udany choć myślami byłem też z M, która została w naszym mieście. Byłem myślami z jej strachem, z tym co przeżywała, choć ona zapewne uważała, że o niej zapomniałem.
Zapamiętam ten weekend. Był dobry, udany, oczyszczający i relaksujący. Pokazał, że wciąż potrafimy z sobą spędzać udanie czas, że wciąż potrafimy się wspólnie śmiać i rozmawiać. Rozmawiać o najtrudniejszych sprawach, sprawach które bolą i które wydają się być nieuniknione.
Weekend był rewelacyjny. A potem przyszedł poniedziałek….