Nie ma co ukrywać – stresowałem się. To był ten rodzaj stresu, kiedy zaczynamy się z czegoś cieszyć i nagle okazuje się, że może się nie udać.
Tak było i w moim przypadku. Gdy wróciłem w czwartek do domu, ciesząc się i ogłaszając rodzinie zmianę pracy, jakaś myśl wciąż nie dawała mi spokoju. Zmusiła mnie, by włączyć jeszcze komputer i poszukać informacji w sieci. Po kilkunastu minutach mój entuzjazm był znacznie mniejszy, gdy dotarła do mnie świadomość, że mam 3 miesięczny okres wypowiedzenia, a nie jednomiesięczny jak myślałem. To mogło pokrzyżować wszystkie plany, bo wcale nie jest pewne, że mój obecny pracodawca będzie chciał mnie puścić wcześniej. Mogłem zrobić tylko jedno – napisałem do mojego przyszłego prezesa. Oddzwonił i poprosił o czas. Następna doba dłużyła się niemiłosiernie. Ale było warto poczekać.
W piątek wieczorem telefon wydał z siebie kilka krótkich dźwięków a na wyświetlaczu pojawiło się „Poczekamy :)”.