Tak, to już dzisiaj. Ten wyjątkowy dzień w roku. Wigilia. Dzień, który powinno się spędzać z najbliższą rodziną…
W kuchni mama krząta się przy garnkach, jak za dawnych lat narzekając, że z niczym nie może zdążyć. Znowu zamiast odpuścić trochę, to z marsową miną stara się przypilnować 4 garnków równocześnie przygotowując jeszcze kolejne danie na wolnym kawałku blatu. Ojciec siedzi przy stole i coś czyta. Radio serwuje kolendy na zmianę ze spokojnymi, mniej lub bardziej świątecznymi kawałkami (od Wham do Ani Wyszkoni). Święta, więc nie wypada powiedzieć mu, żeby przełączył.
O sms… znowu. Kolejne życzenia świąteczne; mniej lub bardziej oklepane regułki. Na drugim smsy od M. Tylko A nic nie pisze…
W miarę jak zbliża się godzina „zero”, godzina kiedy zasiądę z rodzicami do stołu, to czuję na plecach coraz większy ciężar. Jest mi coraz smutniej. I jeszcze życzenia świąteczne… to będzie trudny moment…
W sumie nie powinienem się żalić – sam sobie „to” zrobiłem. Nie, nie tylko sobie.
Najchętniej zamknąłbym się w pokoju, założył słuchawki na uszy i odciął się od tego wszystkiego co jest w koło. W sumie słuchawki już założyłem. Dość katowania się kolędami piejącymi o tym jak to jest radośnie. Gówno prawda, dla mnie nie jest.
Spędzamy ten dzień oosobno, każde ze swoimi bliskimi ale nie z najbliższymi. Każde z nas siądze przy stole myśląc o kimś, kogo przy nim nie będzie. To będą dla nas najgorsze święta.